edycja 2011

Wywiad z Kenem Lumem (uznanym artystą z Vancouver, uhonorowanym w tym roku nagrodą Art Moves Special Award)

 
Galeria Rusz: Na początek podstawowe pytanie, czemu zajmujesz się sztuką?
Ken Lum: Kiedy myślę o tym teraz, sądzę, że zawsze chciałem być artystą, poczynając od czasów dzieciństwa. Nie wiedziałem tylko, że ta ścieżka była dla mnie dostępna. Nie miałem kontaktu ze sztuką, ani nawet nie miałem świadomości, że coś takiego jak świat sztuki w ogóle istnieje. W czasach młodości parałem się różnymi zajęciami, w ramach których tworzyłem ilustracje, bądź też malowałem (np. znaki). Mimo, że to, co robiłem nie było z założenia sztuką, w jakiś sposób zaspokajało moje pragnienie tworzenia. Na pewno nie zostałem artystą dla pieniędzy. Podoba mi się sama idea sztuki, a także koncept bycia artystą właśnie z tego powodu, że nie ma to nic wspólnego z pieniędzmi, ale z czymś o wiele potężniejszym. Dodatkowo, bycie artystą oznaczało też ucieczkę od codzienności w fabryce. To jak przeżywanie teorii krytycznej. Bycie artystą to także mnóstwo zabawy, chociaż z drugiej strony często prowadzi do bólu, a nawet załamania. Udało mi się zobaczyć i doświadczyć sporej części świata, ponieważ bycie artystą oznacza bycie otwartym na świat, a także działanie, w formie tworzenia sztuki, które jest reakcją na ten właśnie świat.

GR: Czy ma dla Ciebie i Twojej sztuki jakieś znaczenie to, że jesteś Kanadyjczykiem chińskiego pochodzenia?
KL: Naturalnie. To znaczenie jest połączone z procesem tworzenia mojej osobowości, i tak samo jak u każdego, proces ten wpisany jest w jego lub jej sztukę. Znam siebie z perspektywy innych i ich punktu widzenia. Świadomość tego, jak ludzie postrzegają mnie, moje wschodnio-azjatyckie oczy i kolor skóry ma wpływ na to, jak sam siebie postrzegam. To samo można powiedzieć o każdym człowieku, z tym, że to, jak jesteś widziany i definiowany przez innych, jest połączone z kwestią dominacji, jeśli chodzi o klasę ekonomiczną, rasę, płeć i orientację seksualną. Wiele lat temu moja chińskość była o wiele istotniejszym problemem niż teraz. Odwiedził mnie na przykład kurator z Europy i był zdziwiony tym, że jestem pochodzenia chińskiego. W konsekwencji zaczął odbierać moje prace przez pryzmat tego, czy były mniej lub bardziej „chińskie”. Dzisiaj, w kontekście sztuki o wiele bardziej zglobalizowanej nie stanowi to już takiego problemu. Jednak wtedy była to istotna kwestia, gdyż każdą moją pracę musiałem bronić z pozycji człowieka o konkretnym kolorze skóry.

GR: Znaczna część Twoich prac odnosi się do codzienności, zwyczajnego życia, pracy, codziennych czynności. Czemu przywiązujesz do tego taka wagę?
KL: Przez bardzo długi czas pojęcie codzienności było uważane za mniej ważne od dużych i tak zwanych transcendentalnych tematów. Ale od pewnego czasu trwają próby określenia na nowo, tego co stanowi ważny temat dla sztuki. W latach 70. magazyn Screen dokonał re-ewaluacji statusu wielkiego reżysera ze Studia B, Douglasa Sirka, dochodząc do wniosku, że cała jego twórczość skupiała się na innowacyjnych sposobach dekonstrukcji gatunku filmowego, którym się zajmował, a dokładniej filmami kobiecymi, które postrzegane były jako mniej istotne niż wielkie kasowe hity. Podobnie można powiedzieć, że Pop Art rzucił wyzwanie sztuce wysokiej, poprzez swoje uparte skupianie się na tematach uznawanych wtedy za mniej godne uwagi. Codzienność może być nieciekawa, jednak jest ona nieciekawa nie bez przyczyny – ludzie czują się uwięzieni w swojej egzystencji przez wszystkie zasady codzienności, których muszą przestrzegać. Z tego też powodu wydaje się być jak najbardziej na miejscu to, że sztuka wysoka zajmuje się przyziemnością, tą „nieciekawością”. Nie poprzez reprodukowanie jej , ale poprzez pokazywanie nieciekawej codzienności z nowej perspektywy.

GR: Czemu dużą część swoich prac prezentujesz w przestrzeniach publicznych?
KL: Większość moich prac jest stworzona nie z myślą o przestrzeniach publicznych czy otwartych, ale raczej o miejscach w rodzaju galerii. To powiedziawszy, prawie wszystkie moje prace wyrażają dążenie do przestrzeni poza typowymi dla sztuki ramami czy kontekstami. Także właśnie dlatego wydają się wręcz stworzone, by je przenosić do przestrzeni bardziej publicznych, mniej kojarzonych ze sztuką. Bardzo interesuję się granicą pomiędzy sztuką i nie-sztuką, z powodu pytań o Rzeczywistość (w rozumieniu Jacquesa Lacana), z powodu tego, że ta granica również dzieli publiczność na „artystyczną” i „nie-artystyczną”. Ten podział prowadzi do ograniczenia nie tylko udziału publiczności, ale także wachlarzu nowych tematów, a przynajmniej nowego spojrzenia na tematy już znane.

GR: Czy uważasz, że Twoja sztuka może zmienić rzeczywistość na lepsze?
KL: Nie sądzę, by sztuka była swojego rodzaju lekarzem, który jest w stanie uleczyć zbolałą duszę, ale wydaje mi się, że każdy artysta musi wierzyć w pozytywny efekt swojej pracy. W końcu, pomimo wielu zalet, życia artysty się nie wybiera, a jego ścieżka potrafi być stroma i łamać serce. Chciałbym wierzyć, że ludzie tworzą sztukę z powodu umiejętności współodczuwania z całym światem, i w ten sposób potrafią wyrazić różne aspekty życia, które są prawdziwe, ale rzadko wyrażane, lub też nie wyrażane nigdy. Pod tym względem sztuka jest niezastąpiona.

GR: Byłeś w tym roku jurorem konkursu sztuki na bilbordach. Czy mógłbyś udzielić jakiś rad, wskazówek artystom, którzy będą w przyszłości brali udział w naszym konkursie? Na co powinni zwracać uwagę przy tworzeniu prac bilbordowych?
KL: Przede wszystkim chciałbym wyrazić wdzięczność za zaszczyt, jakim było dla mnie pełnienie funkcji jurora. Toruń jest zjawiskowo pięknym miastem i doceniam to, jak billboardy współgrają tutaj z przestrzenią społeczną. Przez konkurs przewinęło się sporo dobrych pomysłów. Najlepsze z nich poszły jednak trochę dalej niż krytyczna wersja plakatu reklamowego. Te najlepsze działały na wielu płaszczyznach, zmuszały do myślenia w perspektywie całego świata i dobrze prezentowały pomysł od strony wizualnej. Innymi słowy, pogłębiały koncept bez komplikowania go. Myśl o układzie przestrzennym i przestrzeni billboardu zamiast kadrowania czegoś do wymaganej skali. Baw się z powierzchnią. Myśl trochę bardziej radykalnie. Wyobraź sobie, jak to będzie przeżywane przez przechodniów. No i na koniec przyjedź do Torunia na festiwal. To naprawdę cudowne doświadczenie.

GR: Dziękujemy bardzo!

Wywiad z Marcosem Ramirezem (artystą z Tijuany w Meksyku, uhonorowanym w tym roku nagrodą Art Moves Special Award)

 
Galeria Rusz: Co spowodowało, że zająłeś się sztuką? Przecież ukończyłeś prawo i mogłeś zostać bogatym prawnikiem?
Marcos Ramirez ERRE: Sztuką interesowałem się już od wczesnych lat; zamiast notatek w moich zeszytach i podręcznikach szkolnych widniały rysunki. Prawo też lubiłem, i myślałem o nim raczej jako o ścieżce kariery zawodowej. Jednak w moim kraju system prawny jest przeżarty korupcją, więc postanowiłem nie mieć z tym nic wspólnego i wybrałem sztukę.

GR: Jakie idee przyświecają Twojej sztuce?
MR: Te same, które przyświecają dobremu prawnikowi: pragnienie sprawiedliwości, równości, wolności, pokoju i wszystkich innych konceptów, które mogą sprawić, że będziemy żyć w lepszym świecie. Moja sztuka jest mocno powiązana z socjalnymi i politycznymi problemami naszych czasów.

GR: Czy uważasz, że Twoja sztuka może na lepsze zmienić rzeczywistość?
MR: Jestem tego pewien. Mnie osobiście zmieniła przez sam fakt, iż dzięki sztuce pozostałem wierny swoim przekonaniom. Na tej podstawie wierzę, że może ona również zmienić przynajmniej niektórych z ludzi, którym przyjdzie obcować z moją twórczością.

GR: Co Tobie jako artyście daje mieszkanie na granicy?
MR: Cóż, główną zaletą jest to, że żyję w dwóch różnych światach naraz, czerpiąc to, co najlepsze z ich obu, a z drugiej strony starając się unikać tego, co najgorsze, co może zaszkodzić mi i innym ludziom. Jednak ogólnie rzecz biorąc, sądzę, że życie na granicy, szczególnie na tak ważnej jak ta między Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi, ma zdecydowanie więcej zalet niż wad.

GR: Czemu znaczną część swoich prac prezentujesz w przestrzeniach publicznych?
MR: Staram się być ciągle w kontakcie z publiką niewyspecjalizowaną, publiką, która niekoniecznie chodzi do muzeów albo galerii sztuki. Chciałbym, żeby mój świat komunikował się z normalnymi ludźmi, zwykłymi przechodniami, którzy są w stanie zdumieć się na widok dzieła sztuki w nieoczekiwanym miejscu w przestrzeni publicznej. Czasami staram się dotrzeć do bywalców galerii czy też muzeów, ale za każdym razem staram się traktować moją publiczność w ten sam sposób. Język, którego używam, pozostaje taki sam, staram się go nie zmieniać.

GR: Byłeś w tym roku jurorem konkursu sztuki na bilbordach. Czy mógłbyś udzielić kilku rad, wskazówek artystom, którzy będą w przyszłości brali udział w naszym konkursie? Na co powinni zwracać uwagę przytworzeniu prac bilbordowych?
MR: Sądzę, że istnieje kilka warunków, które trzeba spełnić, aby dany billboard mógł zaistnieć jako dzieło sztuki. Po pierwsze, musi działać na tej samej zasadzie co normalne billboardy. Musi przekazywać treść w szybkim tempie, ponieważ w przypadku większości billboardów masz tylko kilka sekund na przeczytanie hasła albo zrozumienie konceptu. Po drugie, musi być w stanie „sprzedawać” koncept albo pomysł równie szybko, tak aby widz zdążył go odczytać. Z tego też powodu, najważniejszy jest dobry pomysł, połączony z prostotą, czytelnością, jasnością, a także dobrym wykorzystaniem kolorów i kompozycji, które to odgrywają kluczową rolę.

GR: Dziękujemy bardzo!